Wrocławskie przychodnie mają poważny problem z pacjentami, którzy zapisują się do lekarza, ale na wizytę nie przychodzą. Niestety na ogół jej nie odwołują, więc w ich miejsce nikogo nie można przyjąć. W każdej placówce medycznej jest grupa takich kłopotliwych pacjentów.- Mamy panią, która notorycznie zapisuje się do specjalistów, po czym nie przychodzi i nie zawiadamia o tym. Na wizytę do pulmonologa nie przyszła już 8 razy. Za każdym razem ma jakieś wytłumaczenie - wzdychają w rejestracji przychodni specjalistycznej przy ul. Dobrzyńskiej.
Im dalej, tym mniej wizyt
Szefowie przychodni i kierowniczki rejestracji zgodnie zauważają jedną prawidłowość: im bardziej odległy termin wizyty, tym więcej osób o niej zapomina lub rezygnuje. – Jeśli termin wizyty w poradni chirurgicznej jest do tygodnia-dwóch, to przyjdą wszyscy zapisani. Jeśli trzeba czekać 4-5 tygodni, to nawet 40 procent osób nie przychodzi – potwierdza Sławomir Woźniak, chirurg i jednocześnie szef przychodni Multimedyk przy pl. Św. Macieja.
Problem mają duzi
Problem dotyczy zwłaszcza dużych placówek medycznych, w których przyjmuje wielu specjalistów. – Dziennie przyjmujemy nawet tysiąc pacjentów, więc łatwiej tu o anonimowość. Z tego co wiem od lekarzy, w małych przychodniach pacjenci są bardziej zdyscyplinowani i sporadycznie zdarza się, że ktoś zarejestrowany nie przyjdzie – mówi Ryszard Ruta, dyrektor ds. organizacyjnych w przychodni Dolmed. O ile sytuacja z wizytami, za które płaci NFZ, nie jest jeszcze najgorsza (tam zaledwie 10 proc. rezygnuje) – to w przypadku wizyt, za które trzeba zapłacić, wygląda to bardzo źle. – Jeśli pacjent naczekał się kilka miesięcy na endokrynologa lub kardiologa na fundusz, to raczej będzie pilnował terminu, a jeśli w międzyczasie coś się stało i nie mógł przyjść - to telefonuje. W przypadku wizyt komercyjnych nawet połowa pacjentów zapisanych na dany dzień np. na badanie USG serca czy piersi nie stawia się. Lekarze siedzą bezczynnie, ale nic nie mogą poradzić – ubolewa dyrektor Ruta. Rozumie, że pacjenci mogli rozmyslić się, albo znaleźć gdzieś tańsze miejsce, ale przecież wystarczy zatelefonować i odwołać wizytę. Ciekawe czy gdyby zapisali się do fryzjera to też by tak postąpili?- Nie jesteśmy w stanie upilnować wszystkich trudnych pacjentów, skoro dziennie rejestrujemy tysiąc osób - przyznaje Anna Dalak, kierowniczka rejestracji w przychodni specjalistycznej przy ul. Dobrzyńskiej, gdzie jak szacują 20-30 proc. pacjentów nie przychodzi na wizyty.
Czerwone kropki i wykrzykniki. Czyli jak walczyć z trudnymi pacjentami?
Lekarze, szefowie placówek przyznają, że w walce z niezdyscyplinowanymi pacjentami mają związane ręce. Przy nazwiskach stawiają nieraz czerwone kroki lub wykrzykniki, aby wiedzieć, na kogo uważać. – Nie możemy karać, ani odmówić komuś zarejestrowania się do lekarza, choć wiemy, że sprawia kłopoty. Ustawa nam tego zabrania. Możemy co najwyżej zwrócić komuś uwagę i to delikatnie, żeby się nie obraził. No i prosić, aby następnym razem zadzwonił i odwołał wizytę – wyjaśnia szefowa rejestracji przychodni na ul. Dobrzyńskiej. Ci, którzy to robią, należą do wyjątków. - Na 100 pacjentów może 2 zadzwoni i uprzedzi, że nie przyjdzie – podkreślają szef Multimedyka.
A może kaucja?
Niektórzy myśleli o wprowadzeniu niewielkiej kaucji, 5-10 zł, która byłaby zwracana przy okazji wizyty pacjenta. – Nie próbowaliśmy tego wprowadzić, bo uniemożliwiają to przepisy fiskalne, poza tym wtedy odpadałaby rejestracja telefoniczna – zauważa Henryka Lech, kierowniczka rejestracji w Dolmedzie.Niektóre przychodnie zrezygnowały z możliwości rejestracji telefonicznej z wyprzedzeniem. Do lekarza pierwszego kontaktu pacjent może się zapisać tylko w tym samym dniu i to osobiście.
Eliza Głowicka