Dzisiaj jest – kurde molek – piątek, w dodatku trzynastego.
A jeszcze dochodzi 32. rocznica ogłoszenia stanu wojennego.
Czyli brak Teleranka, śnieg na ekranach telewizorów. Zgodnie z rozkazem prezydenta Komorowskiego zapalam symboliczną świeczkę. Pewnie dlatego moje myśli lekuchno są nostalgiczne, refleksyjne i omszałe. Jak smak pikantnego sera Pont l’Eveque.
Od lat doprawdy wielu – zupełnie nie oglądam seriali. Ale jeden, naprawdę jedyny – tak. To szwedzki serial kryminalny, którego akcja dzieje się w miejscowości Ystad (15 tysięcy ludności). Serial został stworzony na podstawie powieści Henninga Mankella, które podbiły świat. Pasuje mi niezwykła bliskość filmowych bohaterów (jakby byli z Obornik Śląskich) i postać, mieszkającego przy ulicy Mariagatan, rozwodnika i detektywa Kurta Wallandera (granego przez Kristera Henrikssona, mniej więcej mój pesel). Wczoraj, na kanale „Ale Kino”, oglądałem finałowy odcinek, w którym mój rówieśnik Wallander, coraz bardziej zapadał w objęcia Alzheimera, detektywa zawodowa kariera dobiegała końca.
Po projekcji zrobiło mi się przykro, bardzo mu współczułem, chociaż wywołany tutaj Alzheimer – przynajmniej na razie – nie chodzi tymi samymi ulicami co ja.
Za to w publicznych enuncjacjach słucham i oglądam moich nieodległych wiekowo znajomych (i im podobnych) – jak borykają się z przelatującym przez palce czasem. Jak poddają się fali. Lub udają, że ich to zupełnie nie dotyczy. Oto przykład, jak z przemijaniem bilansuje się – dawniej nie potrafiący usiedzieć na miejscu jednej chwili – Piotr Fronczewski, aktor, rocznik 1946.
Już nie czuje się zawodowo przydatny, swoją chwilową słabość przenosi na rodzinę. Mawia tak: Jestem już starym człowiekiem, a ktoś taki nie jest już zbytnio potrzebny...
Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Nie mam za bardzo ochoty o coś walczyć, z kimkolwiek rywalizować czy zabiegać o role... Z ludźmi coś się złego dzieje... Porastamy sierścią, wyłażą nam kły, nagle pojawiają się kopyta i rogi.
Byłem przekonany, że na starość będzie mi pod tym względem lżej, gdyż mam jakieś doświadczenie i być może więcej wiem, ale okazuje się, że jest trudniej.
Zupełnie z innej Mańki o gliwiejącym peselu mówi inny idol milionów fanów teatru i kina. Rówieśnik Czesława Niemena, zatwardziały krakus, Jan Amant Nowicki.
"Mam się martwić tym, że jest się starym? To zajęcie dla idioty! Tak samo, jak myślenie, że młodość jest absolutnym szczęściem. To, że wzbudzam większe lub mniejsze zainteresowanie, szczególnie wśród kobiet, to bardzo dobrze. Bo co to za aktor, który nie wzbudza swoją osobą zainteresowania albo nie jest rozpoznawalny".
Także we Wrocławiu mam koleżkę, Staszka Szelca, walca drogowego kabaretu "Elita", który na pesel patrzy jak na raroga, z pobłażaniem. Kilka dni temu, w rynkowej kawiarni "Literatka", Staszek obchodził siedemdziesiątkę, nabłyszczoną projekcją filmu Macieja Żurawskiego "Dzień z życia Stanisława S.". Jego bohaterem był właśnie Kabareciarz Szelc, autor słów: "Jestem z gatunku nietoperzy, żyję życiem utajonym, aż dziw, że nie wiszę głową w dół”. Szelc opowiada w filmie o dzieciństwie spędzonym na Syberii, o ojcu, który zginął w 1944 roku, o innych, w zasadzie podłamujących historiach. Więc gdzie jest pochwała życia? W tym na przykład, że pracował jako palacz w kotłowni teatru "Kalambur". Ale ponieważ miał do tej roboty dwie lewe ręce – Bogusław Litwiniec, dyrektor teatru, wyciągnął go z piwnic i zrobił z niego artystę.
Z tym artystą szlagonem niejeden raz pracowałem, na kabaretowej trasie, podczas rozmaitych eventów. Kilka dni temu, z okazji staszkowego jubileuszu, kupiliśmy po parze, ręcznie szytych (juchtowa skóra), trzewików. Staszek – jak przystało na celebrytę – kupił tę, w kolorze naturalnej skóry. Ja, z uwielbienia dla honorowego obywatela Wrocławia, papieża Jana Pawła II – w kolorze czerwonym.
A teraz, za kilkanaście dni, czeka mnie nowy wyraz naszego wspólnego działania. Staszek powierzył mi kierowanie redakcją Nieperiodycznego Organu Stowarzyszenia Mędrców Wrocławskich o tytule "Jak Rzyć" (czyli: jak dupa, mówiąc po wielkopolsku i po śląsku). Teksty dostarczają na łamy pisma wyłącznie mędrcy i filozofowie – więc ufryzowanie takiej gromady może przysporzyć kłopotów. Ale postaram się, aby to nie był zestaw artykułów wyciąganych z zakurzonych szuflad. A opiniotwórcze pismo. Przynajmniej w obrębie wrocławskiego rynku.
Będzie wśród nich na pewno teoretyk i historyk kultury, znany przez setki (tysiące?) studentów Uniwersytetu Wrocławskiego. docent Bogusław Bednarek.
Gość odznaczony Medalem Komisji Edukacji Narodowej oraz Medalem Zasłużony dla Kultury Polskiej. Prezes Polskiego Towarzystwa Kulturotwórczego. I on trafia do paczki złożonej z Piotra Fronczewskiego, Jana Nowickiego, Stanisława Szelca i innych. Właśnie w najbliższy poniedziałek, 16 grudnia, o godzinie 19, w "Literatce", będzie z przyjaciółmi świętował swoje siedemdziesięciolecie. Wskazani przez profesora goście będą mieli do wygłoszenia okolicznościową mowę. Ja będę mówił zaraz po profesorze Janie Miodku. Przygotowałem francuskiego szampana o pojemności pięciu litrów oraz fragment twórczości greckiego noblisty, Jorgosa Seferisa.
Dlaczego, trochę kombatancko, rozpisałem się o znajomych z nieco wyższym peselem? O kumplach nie poddających się upływowi czasu? Dlatego, że minionych lat nie trzeba się wstydzić ani ich zapierać. Każdego czeka ten błogosławiony czas. Ulubiony mój pisarz, Sandor Marai, autor powieści "Żar", niezwykle zajmującego "Dziennika" doskonale opisał zawsze logiczny proces ludzkiej dekompozycji.
"W minionych latach kolejno traciłem pracę, dom, znikła warstwa społeczna dla której pisałem, potem utraciłem ojczyznę, język ojczysty, osobowość prawną. Teraz nie mam już niczego. Rozumiem, co czuł święty Franciszek, kiedy nagi spoczął na gołej ziemi".
Zaś biblijny Symeon właśnie w podeszłym wieku poznaje, czym jest spełnienie.
Był gotów do odejścia, gdy najważniejsze w jego życiu już się stało: zobaczył Mesjasza. Coś czuję, że już zbyt grubo stukam w klawiaturę cierpliwego laptopa.
Więc zwalając wszystko na Kurta Wallandera i na 13 grudnia – kończę felieton wielopokoleniowo: Ahoj!
Zdzisław Smektała (1951)
foty z archiwum autora